Zaczęłam w pracowni ceramiki we Wrzeszczu na zajęciach Moniki Wieczorkowskiej. Siedziałam z kawałkiem gliny przed sobą i pustką w głowie, bo chciałoby się zrobić wszystko na raz, a jednak się nie da. Zrobiłam wtedy małe dwie podstawki pod tealighty. Nic wielkiego, krzywe „durnostojki”. Już wtedy wiedziałam, że chcę dalej i więcej i bardziej. Świat ułożył się od środy do środy. Na twarzy wypisana ciekawość, chęć szybkiego przyswojenia zasad lepienia. Dwa kawałki gliny zlepia się szlikierem, uwaga na powietrze w glinie, pęcherze przecinaj, bo naczynie „pójdzie” w piecu, naczynie po wypaleniu kurczy się o 15%. Żyłam gliną tak bardzo, że wałkując ciasto na pierogi, usuwałam z niego każdy najmniejszy pęcherzyk powietrza.
Po miesiącu dwie godziny lepienia w każdą środę to było za mało. Kupowałam glinę i lepiłam w domu. 10kg (23 zł) gliny starczało na tydzień. Wypracowywałam technikę, doniczki, lampy, talerze były coraz dokładniejsze, coraz cieńsze, coraz lepsze. Każda wypalona rzecz cieszyła. Znosiłam wtedy do domu, stawiałam, moi goście wynosili zadowoleni. Rzeczy znikają na pniu, jak coś chcę dla siebie, muszę to schować.
Zaczęłam marzyć o toczeniu rzeczy na kole. Raz usiadłam na kole kopanym, ale mi nie szło. Potrzeba koordynacji nóg z rękami, stabilnych rąk i cierpliwości. Wtedy jeszcze nie miałam tej cierpliwości, porzuciłam koło, wróciłam do lepienia „z ręki”. Zapisałam w postanowieniach noworocznych – nauczyć się na kole. Pół roku później poczułam, że przyszedł czas, usiadłam. Najpierw robisz kulkę z gliny, umieszczasz ją na środku koła i dociskasz. Dajesz obroty, koło zaczyna się kręcić i zaczynasz centrować, to bardzo enigmatyczne. Wszyscy wiedzą co to znaczy, ale nikt nie umie, tego wytłumaczyć. Kulka musi być na środku, jedną spójna i przerobioną masą. Najlepiej centrować nie myśląc o tym, gdy tylko się nad tym zaczniesz zastanawiać, glina tańczy jak chce. Paradoks polega na tym, że jak już nauczysz się centrować, to nie musisz tego robić dokładnie, bo nawet niedokładnie wycentrowaną masę, wycentrujesz w trakcie dalszego toczenia.
Teraz najprzyjemniejszy moment. Można zrobić otwór w środku jednolitej masy gliny. „Wyciągamy” naczynie. Kilka ruchów stabilnymi rękami i jest kubek. Jeden ruch i zmienia się kształt kubka w wazon. Jeden ruch za dużo, brak synchronizacji w rękach, przedwczesna radość, kubek spada powstaje artystyczne dzieło, kolejna „durnostojka”. Amator robi kubek w 30 minut, profesjonalista robi 100 kubków w 30 minut. Gotowy kubek ściągamy szybkim wprawnym ruchem. Trochę czasu minęło zanim nauczyłam się ściągać kubki z koła. Kubek czeka na ucho, schnie i idzie do wypału. Pierwszy wypał trwa około 10 godzin, najpierw wolno kubki są wygrzewane, żeby nie popękały, przy 300 ۫C wstrzymujemy oddech, uff nic nie słychać, minęła graniczna temperatura, nic nie pękło. Temperatura idzie w górę, dochodzi do 860 ۫C. W finalnej temperaturze naczynia pozostają 20 minut. Następuje faza chłodzenia, temperatura jednostajnie spada, przy 150 ۫C można zajrzeć do pieca. Na wypalony kubek nakładamy pędzlem szkliwo. Szkliwo to proszek (tlenki metali), w połączeniu z wodą tworzy zawiesinę. Glina musi się napić, dlatego nakładanie szkliwa odbywa się w ślimaczym tempie. Poszkliwiony kubek czeka na kolejny wypał „na ostro”, tu temperatura jest wyższa w przedziale 1050 ۫C - 1320 ۫C, uzależniona od szkliwa. Wypał „na ostro” trwa tyle samo co biskwitowy, ale zaglądanie do pieca jest znacznie przyjemniejsze, bo w środku naczynia są już kolorowe. Szkliwione garnki po wyjęciu z pieca grają. Jeśli jest ich dużo tworzy się niezła orkiestra. Pod wpływem kontaktu gorących rzeczy z zimniejszym powietrzem otoczenia, wytwarza się dźwięczne „pękanie”.
Każdy, kto obserwuje toczenie na kole myśli, że usiądzie, a glina sama przeistoczy się w naczynie. Nie jest to takie proste, jak się wydaje z boku. Trzeba mieć siłę, determinacje i pokorę. Glina będzie się słuchać, ale Ty najpierw posłuchasz się jej. Bądź cierpliwy i nie spiesz się, nic na siłę.
Kontakt ziemią, z naturą i z samą sobą. Obcowanie z gliną pozwala oderwać się od cywilizacji, od pędzących w cyberprzestrzeni maili, od natłoku codzienności. Siadam, jestem ja i glina.
Mam nadzieję mieć kiedyś starą chatę na wsi z płotem, na którym będą wisiały garnki do góry nogami. Chatę z kołem i z piecem do wypalania.
koło kopane, nożne – koło z napędem nożnym;
wypalanie na biskwit – wypał naczyń bez szkliwa;
wypalanie „na ostro” – wypał poszkliwionych naczyń;
harys – charakterystyczne peknięcia szkliwa po wypaleniu;
szlikier – glina z wodą tzw. błotko, bez niego nie zlepimy dwóch kawałków gliny;
durnostojka – rzecz nieprzydatna, nieużytkowa;
toczenie na kole – formowanie naczyń przy użyciu koła garncarskiego;
lepienie „z ręki” – formowanie naczyń tylko przy użyciu rąk (bez koła garncarskiego);
szkliwo – proszek złożony min. z tlenków metali
„pójdzie” w piecu - pęknie
© Magdalena "truska" Malczewska, truska@truska.pl